piątek, 21 grudnia 2012

Polsko, co Ty masz w sobie???

Ja:
Zapalenie gardla- wirusowe. Ledwo co jem, ale bywalo gorzej. W rezultacie brak apetytu, ogolne polamanie, lykam rozne specyfki by sie wykurowac. Od dwoch dni zapalenie spojowek- pierw prawe oko, dzis dodatkowo lewe. Wygladam jak wampirzyca, nie moge zrobic makijazu co jest dla mnie porazka!!!

Tomek:
Polamany, od kilku dni marudzi, ze cos go bierze. Dzis wrocil do domu ze stanem podgoraczkowym. Jest niewyspany po calym tygodniu wstawania miedzy 3 a 4 w nocy.

Dziewczynki:
ZDROWE!!! (wiem, jakas anomalia, ale nie kracze...)

Mimo to jedziemy te dwa polamance 700 km do naszej kochanej Polski. No bo jak to? Swieta nie w Polsce to nie swieta...

Okaze sie, ze jak dojedziemy, to legniemy sie na wyro i przespimy cale swieta oddajac nasze dzieci pod opieke dziadkow :)
Heh, oby nie...
mysle, ze tak zle nie bedzie...
Tomek zakupil karton 21 kg fajerwerkow, bedzie musial to jakos dac rade wystrzelac :)

Mimo tego wszystkiego i tak ciesze sie jak cholera!!!!!!!

środa, 19 grudnia 2012

Pakowanie...

... rozpoczete!

Spakowalam wlasnie torbe Mai. Bo kazda z moich corek ma swoja torbe. Maja nieco mniejsza niz Naomi. Ja z Tomkiem mieszcze ciuchy do jednej- najwiekszej. Dodatkowo sa zawsze jakies torby z rzeczami dodatkowymi jak buty, kapcie, kosmetyczka, pieluchy, inne drobnostki, lodowka z mrozonkami- dla mamy, kosz jedzenia na droge, bo przeciez jest nas czworo (kot w drodze nie je), kosz z kotem... Tym razem dodatkowo karton fajerwerkow i rozlozona na czesci przewijarko- wanienka dla znajomej. Miejsca na wozek brak, ale mysle, ze sie nie przyda, Maja juz chodzi. Damy rade bez wozka.

W sumie lubie pakowanie- mimo, ze jest ono w calosci na mojej glowie. Tomek mnie tylko informuje co mam mu spakowac. Mysle, ze gdyby sam sie pakowal, to polowy by zapomnial, a to co by spakowal byloby po wypakowaniu jak psu z gardla wyjete... Faceci... :)

A najbardziej lubie pakowac prezenty. W tym roku w kolorowy papier wszystko popakowalam, wstazkami powiazalam. Zrezygnowalam z gotowych kolorowych torebek, mimo, ze mam zapas z poprzednich lat. Lubie prezenty popakowane w papier- jest fajniejsza zabawa przy rozpakowywaniu... Jeszcze dla babc musze popakowac, nie gotowe, bo brak mi zdjec prawnuczek, ktore powkladam w ramki. Babcie beda sie cieszyc. Wszystkie trzy maja mase zdjec powystawiane na babcinych kredensach...

Boli mnie gardlo. I jakas polamana jestem. Mam nadzieje, ze do soboty wydobrzeje, bo w sobote wyjezdzamy. Naomi juz zdrowa. Maja goraczkowala w poniedzialek, a potem sluch o goraczce zaginal, ale wirusa chyba jakiegos mi odsprzedala... Pogoda sprzyjajaca do chorowania- 10 stopni i mokro, deszczowo.

Ide poczytac ksiazke puki Maja spi. Czytam Grishama- Testament, jest swietna.

piątek, 14 grudnia 2012

Cicho wszedzie, glucho wszedzie...

... co to bedzie, co to bedzie...

No tak. Jestem sama w domu. No moze nie calkiem sama- kot obok sie przysiadl i mruczy, a dziewczyny w swoich pokojach grzecznie spia... Maz na Wigilii firmowej, wiec nie wiem kiedy bedzie, ale niebawem powinien byc... Rok temu bylam z nim, i dlugo to nie trwalo.

Wiec obejrzalam jakis film. Wypilam lampke mojego ulubionego czerwonego wina. Dojadlam mietuskami w czekoladzie. Delektuje sie cisza i spokojem, ale w sumie juz Tomek moglby przyjechac, powoli zaczynam czuc nude :) Czasem gdy sie zdaza, ze on ma jakies wyjscia firmowe z kolegami czy cos w ten desen, i wraca pozniej, i nawet gdy jestem mega zmeczona- nie potrafie zasnac. Przewracam sie z boku na bok, nasluchuje kazdego auta, a ze mieszkamy w centrum miasteczka, to samochody jada co jakis czas noca, wiec kazdy przejezdzajacy samochod nasluchuje czy aby nie skreca na nasz podjazd...

Grudzien dalej w pelni.
Juz dwie swieczki w stroiku adwentowym sie pala.
W niedziele beda trzy. Czas zapiernicza.

Jeszcze tydzien i ruszamy do Polski. Odliczam czas jak male dziecko. Rozmawialam z mama o swietach, prezentach, potrawach i innych duperelkach. Dowiedzialam sie, ze na Wigilii beda mje dwie kochane babcie!!! Alez sie ciesze!!! Gienia i Lodzia sa thebesciackie :)

Snilo mi sie, ze mielismy pume chodowlana, i akurat skakala mi do gardla gdy zadzwonil budzik. Czasem dobrze, gdy dzwoni :)

Nie wiem co moglabym jeszcze porobic. Moze ksiazke poczytam. Ostatnio czytam Grishama. Zakochalam sie tez w tworczosci Noah Gordona- nie dosc ze powiesci kilkusetstronicowe to jeszcze o tematyce lekarskiej- uwielbiam ta dziedzine nauki. Gdybym miala w przeszlosci wiecej ambicji- zostalabym lekarzem.

Zmykam cos poczytac. I na meza poczekac :)

wtorek, 4 grudnia 2012

Czuje w sobie Powerek...

Grudzien.

Choinka juz stoi, w niedziele Naomi pomagala mi ubierac. Pierwszy Weihnachtsmarkt zaliczony. Glüwein skosztowany. Znaczy sie, ze niebawem swieta do nas zawitaja.
W kazdym pomieszczeniu w mieszkaniu widac i czuc swiateczna atmosfere. Male figurki Mikolajow, balwanek, wieniec swiateczny na drzwiach, choinka i swiatelka w oknach.
Jak przystalo na grudzien- mielismy tez pierwszy opad sniegu. Akurat, gdy wracalam z Fahrschuli na rowerze, wiec nie bylo to mile doswiadczenie. Jednak snieg momentalnie znikal, a teraz jest mokro i szaro, wiec nieprzyjemnie.



Na Fahrschuli milo. Nauczyciel debesciacki Typ faceta- miska, ktory wchodzac do przedszkola po swoja corke pozwala by wszystkie dzieciaki sie na niego rzucily, a on tacha sie z nimi po podlodze. Parkujac obok mnie wczoraj- zajechal sobie tylem po krawezniku Wiecznie wszystkiego zapomina i jest rozesmiany. Bardzo smieszny i mily czlowiek, wazne dla mnie, ze nie ma uprzedzen do obcokrajowcow. Zaskoczona jestem jak wiele potrafie po niemiecku zrozumiec. Wczorajszy caly wyklad zrozumialam co do slowa!!! Gorzej jest mi cos powiedziec jeszcze, ale jest o niebo lepiej niz 2-3 lata temu. Czuje sie jak w podstawowce- same dzieciaki wokol mnie. Jest nas z 15 osob, z czego z piecioro ma 16 lat, reszta 18, jeden chlopak nieco ponad dwadziescia bo robi prawko na tira.

Jest fajnie.
A teraz musze zmykac po Naomi do przedszkola. Jeszcze troche i bede wozila swoje szanowne dupsko autem :) Normalnie bede miala Pussy Wagon (tak tak, uwielbiam Kill Bill), trzy baby w aucie :)

Zmykam.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Poniedzialek.

Pada. Mokro i szaro. A przed 8 rano jeszcze slonko wschodzace razilo mnie w oczy gdy wracalam z Maja z przedszkola po odprowadzeniu Naomi.

Swieta sie juz zblizaja. Czuje je kazdym porem swojego ciala!!! Pojawiaja sie choinki na wystawach. Przyozdobili centrum miasta. Niedlugo moje ukochane Weihnachtsmarkt-y (spolszczylam deczko, sorry ;)). Weihnachtsmarkt to taki swiateczny jarmark bozonaredzeniowy. Jarmark- wiec sa stragany- do wyboru- z piwem, grzanym winem, mieskiem, pieczarkami, ozdobami swiatecznymi, wyrobami recznymi... Atrakcje dla dzieci i dla doroslych. Juz mi sie chce wyrwac i pochodzic po takim czyms.

Powoli tez ustalamy prezenty swiateczne. Jako takie pomysly mam, dla brata, taty, dla mamy pomyslow brak... Cos wynajde na pewno. Z mezem zapewne kupimy sobie cos na spolke. Dla dzieciakow na razie nie myslalam.

Musze zmykac bo mlodsza sie obudzila. Obiadek musze jej dac. Nauczyla sie nowego slowa- luluta- i mowi to wkolko. Znaczenie tego slowa jest rozne, w zaleznosci co palcem pokazuje, a wiec moze to byc ksiazka, mis, lala, talerzyk lub kazda inna dowolna rzecz. Lub prawie kazda, bo kotek to na przyklad Kooooteeee (piszczacym, zachwyconym glosem), mama to mama a tata to tata :)

Naomi ma Wielka Faze na Wszystko Co Rozowe lub Co Koniowate. A najlepiej gdy jest to rozowy kon. Dostala takiego od babci, sa nierozlaczni. Staram sie jej jakos wyperswadowac jej ten rozowy kolor- bo na sam jego widok mnie strzyka... Sugeruje inne gdy sa do wyboru, zielone, zolte, marnie mi to wychodzi...

Maz niebawem z pracy wroci.
Posiedzimy sobie w domku.

Ide dziecko nakarmic.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Co u nas?

Wiec jest tak...

Naomi- chora juz drugi tydzien. Siedzimy w domu uziemione. Kaszle i ma katar, inhaluje ja tylko, lekarz nawet nic jej specjalnie nie przepisal, zalecil inhalacje.

Maja- tez chora. Konczy wlasnie antybiotyk, przestaje juz kaszlec, a kaszlala strasznie. Obylo sie bez goraczki, tylko katarek miala dodatkowo. Biega, bryka, lobuzuje...

Szanowny Malzonek- pracuje, nic nowego. Wstaje w nocy, wraca w obiad, siedzi reszte dnia na kauczy i przeglada lapka...

Kot- spi gdzie popadnie (doslownie) chowajac sie przed dziecmi...

Ja- uziemiona w domu, przez chore dzieci. Juz nie moge sie doczekac dzisiejszego grabienia lisci, zawsze to jakas rozrywka ;)

Klon- poddal sie prawie doszczetnie. Przez kilka dni byl caly zolty, silnie, razaco, pieknie sie prezentowal gdy slonce na niego zaswiecilo. Wczoraj zaczal bardzo silnie gubic liscie, dzis ma zaledwie tylko ich kilka. Najwytrzymalsze drzewo na naszej ulicy, wszystkie juz lyse.

Czas leci nieublaganie.

Coraz blizej swieta, coraz blizej swieta...

Jak bylismy w Polsce latem- dostalam od babci kwiatka, takiego doniczkowego. Teraz z niego jednego zrobily mi sie cztery. Moglabym nawet wiecej porozsadzac, ale doniczek ladnych mi brak. Babcia wiedziala co robi- teraz patrzac na kwiatki mysle o niej ;) A ze kwiatki mam stale pod nosem- czyli w kuchni, w stolowym i w pokoiku Naomi, to mysle o niej codziennie :)

Po za tym u nas nic nowego...

piątek, 26 października 2012

Zlota jesien...

Pieknie bylo w zeszly weekend. Pogoda bardziej wiosenna niz jesienna. Bylismy na spacerku- w lesie (tak Olga- pozadroscilam ci ;)).

Weszlam w las. Dawno juz nie bylam, nie wiem czemu, powinnismy czesciej robic takie wycieczki. Weszlam- i poczulam sie prawie jak w N.Sz. Cale dziecinstwo spedzone na bieganiu po lasach i polach pozostawia geboki slad w czlowieku. Poczulam sie jak u siebie. W wielkim miescie chyba bym sie udusila...














Maja chodzi- jak widac na zdjeciach. Rozkrecila sie na maksa i potrafi juz nawet dokonac obrot o 360 stopni na stojaco- jak dotychczas za kazdym razem robila to na czworaka.

Naomi coraz madrzejsza. Fajna z niej dziewczynka.

Maz ma spokojne dni, chodzi jakis zrelaksowany ;)

Ja??? Ze mna ok. Po staremu...

Czyli wszystko dobrze.

wtorek, 16 października 2012

Anonimowosc??? Ze co??? Ze jak???

Przegladam statystyki.
Jestem w szoku!!!

Okazuje sie, ze mojego bloga ogladaja rozni ludzie, a przekonana bylam, ze dotychczas czyta go tylko Olga i kilka forumowych kolezanek... Od lutego roku 2012- bo wtedy powstal moj blog- ogladali go ludzie z roznych stron swiata, a w pierwszej trojce sa Niemcy (355), Polska (322) i... Rosja (az 68 razy)!!! Pozostale kraje to kolejno USA, Wielka Brytania, Francja, Hiszpania (tu akurat wiem kto z Hiszpani ;)) Szwajcaria, Dania i Szwecja...

Zeby tego bylo malo wczoraj napisala do mnie jedna z czytelniczek (pozdrawiam A.) i napisala, ze przypadkowo trafila na mojego bloga i przeczytala go od oczatku do konca. No w szoku jestem, ze wogole ktos zadal sobie tyle trudu i nie wylaczyl strony po przeczytaniu jednego zdania...

Zmrozilo mnie troche, gdy uswiadomilam sobie te liczby. Niby niewiele, ale dla mnie duzo. Pisze co czuje, a kogos po za Olga to obchodzi... Jestem zawstydzona i zazenowana.

Dziekuje za zainteresowanie :)

Po za tym... W sobote pograbilam te nieszczesne liscie, nazbieralo sie ich caly kosz... Pieknie przed domem bylo zaledwie... jeden dzien... W niedziele rano wygladam za okno, a tam masa lisci. Zielony klon uparty- nadal nie zgubil chyba zadnego liscia, czerwony natomiast w pol nagi, biedulek...

Majka coraz wiecej chodzi. Szczegolnie, gdy ktos patrzy- popisuje sie. Jest niesamowita.
Naomi narysowala Scream i nawet podobny jest do siebie. Umie malowac tez zamek z wiezami i oknami oraz cala rodzinke nasza.

Musze konczyc. Odezwe sie niebawem...

piątek, 12 października 2012

Liscie leca z drzew... nadal...

Leca te liscie masami, wrecz bombarduja. W dodatku deszcz pada. Mzawka na dworze, wiec jesien ma sie chyba juz ku koncowi, tym bardziej, ze szanowny malzonek powiadomil mnie, ze slyszal w radiu, ze za trzy tygodnie ma zaczac padac snieg (!!!) ja jeszcze nie chce sniegu!!! Tym bardziej, ze jestem hausmajstrowa i nawet nie zdazylam lisci pograbic, a co dopiero snieg zgarniac!!!??? Musze sie wziac za te liscie, myslalam, ze w sobote Tomek posiedzi z dziewczynami a ja polece na dwor i pograbie se troszke. Lubie grabic, zawsze to cos innego niz odkurzanie czy mycie podlog :P Naomi w domu siedzi- zaczelo sie zimno i zaczal sie kaszel, wiec jej ze soba brac do grabienia nie bede. Maje bym wziela jesli by tylko chciala posiedziec spokojnie w niejezdzacym wozku, ale ona po 10 minutach zwykle zaczyna sie nudzic i silnie dawac znaki, ze "pobiegalaby" sobie...

Tak wogole Majka powoli zaczyna chodzic. Widac, ze jeszcze sie boi, i robi to bardzo chwiejnie, ale dzielnie probuje- szczegolnie, gdy na przeciwko stoi mamusia z rozlozonymi ramionami- wtedy wrecz biegnie :) Fajnie juz bedzie, jak bedzie chodzila - koniec z powycieranymi kolanami. Moge podlogi myc codziennie a ona i tak rajtuzy pod koniec dnia ma zwyczajnie czarne.

A tak po za tym??? Siedze w domu, uziemiona jestem z kaszlaca Naomi. Tomek pracuje. Deszcz nadal pada, no i te liscie... Czas zapiernicza.

Mysl o swietach w Polsce az mnie pobudza do dzialania...
Jeszcze dwa miesiace z malym haczykiem...

wtorek, 2 października 2012

Liscie leca z drzew, liscie leca z drzew...

Wsiadl do autobusu czlowiek z lisciem na glowie... Znacie te piosenke?
Ja wygladam za okno, po drugiej stronie ulicy rosnie klon czerwony, czy jakos tak, z ktorego leca liscie. Po naszej stronie zaraz za moimi oknami rosnie klon zwyczajny, czyli zielony, z niego tak bardzo liscie nie leca jak z tamtego.
Ech... jednym slowem jesien w pelni!!! W dodatku dzis jakos tak u nas szarawo, pochmurno, bleee, nic sie nie chce.

W niedziele za to bylo pieknie, i dobrze, bo mielismy z Tomkiem calodzienna wyprawe nasza yamaszka. Raniutko przyjechali dziadki (uprzedzeni miesiac wstecz, by mogli w swoim "zapelnionym" terminarzu wyegzekwowac dla nas czas) do wnuczek. My o 9 rano spotkalismy sie z kolegami Tomka w Versmold i z tamtad ruszylismy grupa szesnastomotorowa na zlot zakonczenia sezonu motocyklowego- czyli do Berge. Krete drogi prowadzace przez lasy, duzo, duzo zakretow, pola, laki. W pewnym momencie pole lubinowe- w kasku fantastyczny zapach poczulam. Dodatkowo slonce, przerwy w malych misteczkach na kawe... Ech, zycie :)
Na miejscu warkot, bo bylo nas ponad 3000.
I znowu kawa.
Grill.
Powrotna droga dala mi w kosc, moze sie zdziwicie, ale i w Niemczech potrafia byc nierowne nawieszchnie na drodze... Poczulam sie jak w Polsce :) Bolacy tylek, od hamowania bolace kciuki i ramiona, jednak nie zamienilabym tego na nic innego, bo samopoczucie- FANTASTYCZNE!!!

A teraz... Dochodzi powoli dwunasta, musze sie zatem zbierac po starsza pocieche do przedszkola. A jeszcze mlodsza musze obudzic, wiec zmykam.

Fajnie bylo!!!

wtorek, 18 września 2012

Tak mnie naszlo dziasiaj...

Zyc. Zyc! Po prostu zyc!!!

Korzystac i czerpac z zycia ile sie da. Zyc pelna geba, kochac bliznich i czynic dobro.
Cieszyc sie z tego co sie ma. Docenic to!
Umiec to docenic...

To chyba zwie sie szczesciem...

Mam najwspanialszego meza jakiego mozna sobie wyobrazic. Ciezko pracuje, zarabia na nas, niczego mi nie odmawia. Codziennie slysze "kocham cie". Przytuli, doradzi, uspokoi...
Mam dwie corki- jedna kochansza od drugiej. Wspaniale, madre corki.

Mam dom, rodzine, kilku wspanialych osob dalej lub blizej.

Jestem szczesliwa.

Az czasem mi dech zapiera...

sobota, 1 września 2012

Jak z bicza strzelił...

Sześć tygodni w domku Tomka minęło jak z bicza strzelił... (ciekawe sformułowanie powiedzenia).
Tydzień w szpitalu i pięć w domu. Pięć długich, ciekawych, czasem nudnych tygodni. Pięć tygodni daje nam 35 dni. Każdy dzień był bezcenny... Uwielbiam mieć męża w domku, razem się budzić i razem jeść śniadanka. Razem siedzieć obok siebie do późnych wieczorów, dyskutować, oglądać filmy, próżnować... Teraz cały rozkład dnia pójdzie się walić- to ja będę odprowadzać Naomi do przedszkola, buuu... Była wożona- wielka dama :) Potem kilka chwil samotności, odbieranie dziecka z przedszkola, jakiegoś obiadu sklecenie, powrót męża z pracy, trochę wspólnych chwil i spanie...

Plecy go jeszcze pobolewają. Czasem mniej czasem bardziej. Myślę, że będzie dobrze...

Po za tym jesiennie się zrobiło. Lato gdzieś poszło sobie nie wiadomo nawet kiedy. Wieczory chłodne, deszczowo a gdy słońce świeci to powietrze chłodne mimo woli. Jeszcze liście na drzewach na szczęście wiszą... Lubie wczesną jesień- ale zimy nie trawię. Brrr jak se pomyślę!

Dzieciaczki zdrowe. Naomi nauczyła sie pedałować na rowerze!!! Sukces!!! teraz na rowerku do przedszkola będziemy poginały- tylko ja nie wiem jak sobie dam rade z pędzącym rowerkiem i z wózkiem... Jakoś będę musiała.

Maja szambi, jak zawsze. Mówi prócz "tata" w końcu "mama". Wszystko chce, wszystko ją interesuje. Po nad to uwielbia się przytulać. I wszystko ją śmieszy.

Tomek grzebie się przy komarkach. Mamy je dwa, z Polski- Romet Komar i Ogar. Będą jak nowe i prawdopodobnie już dzisiaj na chodzie. Zobaczymy...

piątek, 27 lipca 2012

Poranna niespodzianka :)


Jem dzis sniadanie z dziewczynkami- Tomek dzwoni.
Mowi, ze chcial mnie uslyszec, i pyta sie co u nas. No to mu mowie, ze sniadanie jemy, a co u niego??? A on, ze pod domem stoi i zebym zeszla mu pomoc ;)
Rzeczywiscie stal pod domem, nie zartowal :) Wiec meza mam juz w domu.


Ja wczoraj siedzac sama wieczorem na sofie stwierdzilam raptem, ze jestem szczesliwa :) Tak mnie jakos naszlo :)


Dzis w sobie czuje taka euforie...

Wogole dobry humor mam, wiec przesylam pozytywne fluidy i ide na kawe.
Milego dzionka!!!

poniedziałek, 23 lipca 2012

Operacja niepotrzebna.

Nie bedzie moj maz operowany.
ULGA!!!

Okazalo sie, ze dysk przesunal mu nerw, ktory jest teraz zakleszczony miedzy kregami. Rehabilitacja go ulecza.
Nie moge sie doczekac jego powrotu do domu. Moze pod koniec tygodnia go wypisza.
Jutro chyba pojade z Aleksem go odwiedzic. Fajnie.

Tymczasem siedze sobie sama wieczorkami, na sofie z lapkiem na kolanach.
Gdy dziewczyny spia- mam naprawde relaks.
Tylko odezwac sie nie ma do kogo...

niedziela, 22 lipca 2012

17 lat wstecz daje o sobie znac...



Ciezki weekend za nami...

Tomek w szpitalu. Dopadl go tak silny bol plecow wczoraj, ze po paru godzinach meczarni wsiadl w auto i pojechal do szpitala. Tam juz go nie wypuscili. Na parkingu nie potrafil juz samodzielnie wyjsc z auta- niesli go przypadkowi ludzie, zaraz tez pojawili sie lekarze.

17 lat temu mial ciezki wypadek samochodowy- w efekcie pouszkadzaly mu sie dyski. Po tylu latach taraz daly o sobie naprawde znac. Jednego dysku nie ma, kregi uciskaja nerw, dwa inne dyski bardzo zgniecione. Dzis wieczorem bedzie mial robiony rezonans, i zapadnie decyzja, czy bedzie mial operacje, czy jeszcze jakos go podratuja bez... Efekty tej operacji moga byc rozne- silne bole a nawet wozek inwalidzki (50%!!!). Boze, mam nadzieje, ze obedzie sie jeszcze bez operacji...

Dzis pol dnia w szpitalu spedzilam. Pomagalam mu wstawac, nakladalam kapcie, wozilam wozkiem po szpitalu... Silny facet, 36 lat zaledwie a za soba ma juz tak wiele... Kolano do operacji, kregoslup, rok temu zawal, zatrzymanie akcji serca... Fuck.

Ide se poryczec...

piątek, 20 lipca 2012

Tesknie...

Juz ponad tydzien w domu jestem i nadal tesknie...

Za czym?
Za tym by moc wyjsc w pidzamie przed dom z rana i nawdychac sie wiejskiego powietrza...
Za gwarem...
Za babcia, ktora piekla mi ciasto...
Za pojsciem na ryby nad stawik z dzieciarnia...
Za tatmtejszymi drzewami...
Za jaskolkami...
Za wieczornymi pogadankami przed gankiem...
Za zubrowaniem i chodzeniem do garazu z bratem...
Za tym, ze siadalam sobie na krzesle na trawie, a obok Naomi bawila sie w piaskownicy... i latala za Piesnoludkiem lub Szambiarzem...
Za cmami wieczornymi...
Za przejazdzkami do W. bez dzieci- bo zawsze sie znalazl chetny do popilnowania...
Za tatmtejsza chwilowa nuda i spokojem...
Nawet za marudzeniem R.

Jak tam bylam to za domem wcale nie tesknilam. Dziwne czy dziwne???
Szkoda, ze naszego przytulnego mieszkanka nie da sie przeniesc w tamte rejony. Ot tak sobie.

Tesknie i chyba tesknic nie przestane.

środa, 18 lipca 2012

No co jest takiego w tej Polsce...

... ze tak za nia przepadam???

No pytam sie- co??? W takim W. naprzyklad...
Brudno na chodnikach, i krzywe takie jakies- ze jak jade wozkiem to telepie dzieckiem.
I drogi dziurawe- masakra, trzeba jechac maksymalnie 80 km/h by auto to wytrzymalo.
Wszedzie schody i brak wind- niepelnosprawny prawie nigdzie sie nie dostanie, nawet do urzedow.
I nie ma gdzie zjesc porzadnie, ani gdzie sie pobawic... W knajpce, w ktorej jadlam- no ok., jedzenie dobre, ale wyglad jakis taki spelunkowy. I obsluga nie taka...

Ale ludzie za to zdrowi. Na umysle zdrowi znaczy sie. Nikt nie jest przeziebiony na tle pracy, zycie prywatne ponad wszystko!!! I mili, i uprzejmi, a jak nawet nieuprzejmi- to wygarnac mozna po polsku :) Rodzina, przyjaciele, znajomosci. Duzo dzieci, duzo milosci. Cele, pragnienia, sa i minusy, ale takie, ktore przebolec sie da.
Nie wszystko jest sterylne i nie wszystko hermetycznie pakowane...

Samopoczucie lepsze.
Samowartosc i samowystarczalnosc...
Mimo to, ze jestem nikim czuje sie kims.

A tutaj jestem tylka glupia Polka.
Smutne... Niestety prawdziwe...

Jeszcze kiedys tam powrocimy!!!

poniedziałek, 16 lipca 2012

Pourlopowo...

Bylismy w Polsce, tak jak pisalam.
Tamtejszy klimat mnie zawsze powala. Przyroda, wies, zwierzaki, nawet zubry...
Bylismy na nocce nad jeziorkiem- chlopaki lowili ryby, ja fotogrofowalam i wspieralam duchowo. Noc nad jeziorem bardzo szybko zlatuje. Komary wcale nie gryzly, tylko zimno mi bylo, ale ja zmarzluch jestem. Para nad woda unosila sie niesamowicie, i niesamowicie ciepla woda byla, zaluje, ze sie ani razu nie zamoczylam.

Dzieciaki usmotruszone szambily na dworze- upaly sprzyjaly zabawie. Dziadek sklecil piaskownice. Naomi ganiala za Fabia i Piesnoludkiem. Maja raczkowala gdzie sie dalo.

Chcialabym tam mieszkac. Zawsze po powrocie jest tak beznajdziejnie smutno i pusto. Niby trawa u sasiada jest zawsze zielensza, ale... i tak bym chciala.

Malbork zaliczony- z przewodnikiem- cos niesamowitego. Czuc te potege, i te wieki...
Mazury- ubaw na calego. Potem tylko bylo niesmacznie, ale i to przetrwalismy.

N.Sz.-ckie wieczory, cmy i komary, zubrowalismy i smialismy sie na calego.
Cenne spotkanie z przyjaciolka- Tak jak napisala- dziwnie patrzec na to jak wspolnie bawia sie nasze dzieci. Nie tak dawno same sie bawilysmy... Ech, zycie. Szkoda, ze tak szybko zapiernicza.

Stosunki z mama polepszone, mam nadzieje, ze i ona mysli podobnie. Tata jak to tata, ma syna i chyba to mu wystarcza. Jestem duza dziewczynka i mysle, ze sobie z tym poradze tak jak radzilam sobie dotad.












Chetnie wrocimy tam za rok!!!



piątek, 15 czerwca 2012

Do Polski!!!

Jeszcze tydzien i wyruszamy z dziewczynkami do Polski. Na wies, gdzie sie wychowalam!!! Alez sie ciesze!!!
Odwiedze babcie, Asie, Panstwa W.
Pojde z chlopakami na ryby- na cala noc!!!
Posiedze z moja mama. Poznam dziewczyne brata.
Naomi odlicza czas, ja tez...
Chcialabym wypasc na jeden dzien do Malborka.
W planach mamy Mazury z S.- bez dzieciarni :)
To beda fajne wakacje...

wtorek, 29 maja 2012

Nowi znajomi i motor.

W sobote przyjechali znajomi nasi- S. i E., motorem. S. juz znalam, ale E. mialam okazje dopiero poznac.

Pierw pojechalismy do sklepu dla motocyklistow, S. kupil sobie kombinezon, rekawice, buty, namiot... Spakowalismy sie i pojechalismy 80 km motorami nad jezioro. Bylismy za pozno- kemping, ktory zamowilismy juz byl zamkniety, na szczescie byl obok kemping otwarty- darmowy, na ktorym znalezlismy miejsca i sie rozpakowalismy. Chlopaki rozlozyli namioty i pojechali po piwo. W miedzyczasie my z E. zalatwilysmy darmowe piwa od chlopaka- Hans Christian, na kampingu, ktory juz byl tak pijany, ze dawal nam wszystko. Dostalysmy caly chleb, grilla, wegiel, krzeselko... Nawet poduszke od Polakow, ktorzy tez tam byli Chlopaki pojechali na stacje benzynowa, ktora juz byla zamknieta, wiec po piwo pojechali az 80 km(!!!), nie znalezli zadnego otwartego sklepu,a w drodze powrotnej okolo 1 km od kampingu byl jeden otwarty, tam kupili piwko... Ale nie bylo ich ponad godzine!!! Niezle sie zdziwili, jak my we dwie juz mialysmy grilla i piwa pod dostatkiem Siedzielismy do prawie 4 w nocy razem z Hansem Christianem, ktory chodzl z telefonem rogloszonym muzyka na maksa po ludziach i zagadywal, ale fajny gosciu Nauczylam go po polsku "Ja jestem fajny", potem caly czas to powtarzal

W namiotach procz spiwora-my, i kocyka- S. i E.- nie mielismy nic!!! Twardo bylo jak nigdy, czulam sie jykbym spala na kamieniu. Na szczescie mialam na sobie kombinezon, ktorego nie sciagalam z siebie, pomimo ubran na zmiane, w nocy bylo zimno, a ja tego wcale nie czulam. za to E. i S. zmarzli niesamowicie...

Obudzilismy sie o 6 z Tomkiem, poszlismy na siku, a Hans Christian juz przed swoim namiotem na lezaku pil piwo!!! Masakra. W sumie wstalismy po 9, pokropilo troche, spakowalismy sie, stanelismy w knajpie na jajecznice i kawe i pojechalismy do domu. W domu S. motor sie troche spsul- chlopaki do 22 w garazu go napawiali, ale dali rade i po 22 pojechali juz do domu (150 km). Po drodze mieli problemy, S. musial kupowac narzedzia i naprawiac znowu lancuch, ktory mu sie luzowal wciaz, i na 3 okolo byli w domach.
To byl weekend!!!

Bede latami wspominala ten wypad. Nasmialam sie co niemiara, poznalam fantastyczna dziewczyne, nazbieralam mocnych wrazen a przede wszystkim podladowalam akumulatory!!!

poniedziałek, 21 maja 2012

Poswiecenie...

Postanowilam nie marudzic.
Postanowilam chciec byc szczesliwsza...
Mam dwie coreczki obecnie czteroletnia i dziesieciomiesieczna. Nie mam zycia towarzyskiego. Nie mam wyjsc ze znajomkami, wypadow tu i tam... Mam dwie coreczki... To musi wystarczyc.

Poswiece im cale zycie. Chce byc dobra mama, chce, by corki w przyszlosci mogly powiedziec, ze maja/mialy dobra mame.

Kiedys przyjdzie i czas na relaks, ale to za jakies... 12-15 lat...

poniedziałek, 14 maja 2012

Skradziona chwila...

Przyjechal do nas moj brat. Z kolega.
Z Tomkiem 13 maja mamy nasza mala rocznice- poznalismy sie dokladnie 6 lat temu.
Wiec wykorzystalismy obecnosc chlopakow- popilnowali nam troszke dzieci, a my na motorek...
2,5 godzinki super jazdy po super terenach.
Stanelismy sobie na kawke po drodze, potem pojechalismy jeszcze na lody...










Zal mi tylko dupe sciska, bo wiem, ze takie wypady beda zadkoscia...

Wiec bede kradla te chwile tylko kiedy sie da...

piątek, 11 maja 2012

Stoje w miejscu...

Stoje i sie nie ruszam.
Ni do tylu ani do przodu.
Co za mna to przeszlo, co przede mna- sie dowiem...
Tak bardzo chcialabym isc do przodu, a ja nadal stoje w miejscu...

Mam wrazenie, ze ja jedyna...

To tyle na temat.

piątek, 4 maja 2012

Milusno...

Powiewalo rutyna u nas. Praca meza, dom, gotowanie obiadow, pranie, dzieci... Na zakupy albo ja albo wszyscy. Mycie dzieciakow, wspolne ogladanie seriali. Tak malzensko...

Od jakiegos czasu jest u nas przedmalzensko... Nawet nie wiem jak to sie zaczelo...
Rutyna jest- bo zakupy trzeba robic, prac i gotowac takze. Maz chodzi do pracy.
Ale...
Dodatkowo jest glask po glowie.
Przelotny pocalunek.
Klepniecie w pupe :)
Czule slowo w potoku tych rutynowych...

To chyba wiosna. Natura krzyczy: kochajcie sie!


Siedze na sofie z lapkiem na kolanach. Za oknem wyszlo slonce. Jasno- zielone liscie na klonie za oknem. Obok klonu- klon z czerwonymi liscmi- pieknie sie razem komponuja w splocie. Przez uchylone okno w kuchni dobiega cwirk ptakow- nalecialo ich niewiadomo skad i  kiedy...
Zyc!!! Zyc!!!
Nie umierac...

środa, 2 maja 2012

Dziwne dziecko.

Dziwna ta moja corka.
Co noc zasypia z nami bo "ona sie boi".
Czego sie boisz?- pytam.
Ona boi sie pajakow, bo chodza i gryza.
Boi sie muchow- bo lataja.
Iiii boi sie yyyy innych robakow.
Boi sie bo ciemno...
bo sama w pokoju...
bo ona nie chce jeszcze spac...
bo Jerrusia nie ma u niej...
bo cos stuknelo... Oj mamusia, co to???

Dzis natomiast pierwszy raz od dluzszego czasu zasnela u siebie w pokoiku. Za oknem burza, oj jaka fajna burza. Ona Naomcia kocha burze. I drzwi fajnie (w sensie, ze grzmi), i blyska, na rozowo i niebiesko. Mamusia odslon zaluzje, ja w pokoiku ogladam jesce buze.

Przykryta, z odslonieta zaluzja zasnela przy dzwiekach burzy...

Ja tez od dziecka kocham burze...

Dziwne te moje dziecko, bo burzy sie akurat nie bala :)

wtorek, 24 kwietnia 2012

Dzieci swiata.

Czasem gdy patrze na swoje dzieci, gdy spia, gdy sie bawia, gdy patrza na mnie ufnie- wyobrazam sobie jak by to bylo, gdyby musialy byc w domu dziecka.
Bez mojego przytulenia.
Bez mojego poglaskania.
Bez mojego pocieszania po upadku.
Bez mojego utulenia.
Bez mojego upominania.
Bez mojej milosci...

Nie wyobrazam sobie co czuja dzieci, ktore nie maja rodzicow...
Nie wyobrazam sobie jaka matka trzeba byc by oddac wlasne dziecko...
Biedne one wszystkie... One i one...

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Wiosenne przesilenie...

Wyczerpanie.
Przemeczenie.
Brak energii (a co to energia???).
Ranne wstawanie, dzieci, obiad, sprzatanie...
Ospala jestem.
Zasypiam na siedzaco... Ech...

Naomi w domu. Standard, zapalenie ucha, wiec antybiotyk i kisniecie w czterech scianach.
Maja zdrowa- standard :) Cale szczescie...
Maz pracujacy. Zywiciel rodziny. Wymeczony po pracy, ma prawo do odpoczynku...
Kiedy ja bede miala te prawo??? Kiedy ja, kobieta niepracujaca, zajmujaca sie domem, rodzina, dziecmi, kotami, kiedy ja sobie odpoczne??? Kiedy ja bede miala urlop??? Chyba gdy dziewczyny wyfruna z gniazda... Bo jakos zadna z babc nie chce mi wziac wnuczek do siebie na pare dni, bym mogla odzyc :(

Ale wiecie co?
Mimo wszystko kocham te swoje "zmeczone" zycie...

sobota, 14 kwietnia 2012

A mialo byc tak fajnie...

Mysle sobie- poleze chwilke. A co???
Maz wzial starsza corke i pojechal z nia do babci. Ja ze spiaca mlodsza w domku.
Polozylam sie, ledwo wyszli, slysze placz... To sobie polezalam...
Wstalam, nakarmilam, pampka zmienilam i puscilam na podloge- biegaj sobie kochana...
Ale ten maly potworek kleczy na podlodze z raczkami na sofie, na ktorej siedze i drze sie w nieboglosy...
Ech, odpoczelam, nie ma co...

środa, 28 marca 2012

Wiatr w uszach...

Czyli jazda na dwoch kolkach...

W domu ubieram sie pospiesznie, bo zaraz przyjedzie Gert.
Na szybkiego ubieranie dziewczyn- na szczescie juz jest cieplo, chodzimy bez kurtek, wiec szybko nam to i sprawnie wychodzi.
Ja naciagam ciasne spodnie skorzane.
I ubieram sztywne kozaki. Biore Majke w foteliku, schodzimy we dwie na dol- Tomek juz ze starsza kreca sie kolo auta. Czekamy na Gerta.
Przyjezdza.
Wsiadamy w auto, czym predzej po odbior naszego dwukolowca.
Jestesmy na miejscu. Zdenerwowana i podniecona.
Gert zaklada kask, wiec ja wyciagam swoj. Kurtka przypieta do spodni. Apaszka zalozona na szyje, zakladam kask. Z ledwoscia poruszam sie w swoich nowych butach- sa tak sztywne, ale jakos udaje mi sie zarzucic noge, siadam za Gertem.
Dziewczyny z tatusiem jada za nami autkiem.
Ja po raz pierwszy czuje wiatr pod skorupa kasku ;)
Momentalnie przechodzi zdenerwowanie. Nie ma juz stresu.

CZYSTA PRZYJEMNOSC!!!

20 km radosci ;)

Ech... Chce wiecej...

czwartek, 15 marca 2012

Tortownia...

Wiec starsza corka skonczyla 4 latka. Fajny wiek :)
Trzeba bylo zrobic tort- uparlam sie ze upieke, choc nigdy wczesniej nie robilam... Mial byc szybko zrobiony, latwy, smaczny i w dodatku piekny.
Tort pieczony w sobote- gdzie maz wybyl na caly dzien w waznych sprawach a mnie zosawil sama z jeszcze nie czterolatka i osmiomiesieczniara. A co taaam??? Ja nie dam rady??? Jasne ze dam!!! Corka musi miec tort!!!
Zaczelam, gdy mlodsza polozylam spac- pierw biszkopt, ktory okazal sie dziecinnie prosty. Szybko zrobiony, wstawiony do piekarnika, czekoladowy, wyrosl pieknie :) Oczywiscie we wszystkim pomagala mi starsza corka, bo "ona musi pomagac". Nastepnie masa czekoladowa- juz bardziej skomplikowana, ale dalej latwa. W miedzy czasie obudzila sie Maja, wiec ja nakarmilam, w fotelik Maxi Cosi i do kuchni na podloge (ruszajac rytmicznie prawa nozka doprowadza fotelik do bujania sie- wiec dziecko jest jak na razie samowystarczajace). Mase ukonczylam- z pomoca starszej- i do lodowki, bo masa musi zgestniec (no ja mysle, bo takie lejace mi to to wyszlo, ze nie wyobrazam sobie tym przekladac tortu choc przynajmnie bardzo smaczne).
Mlodsza zaczyna plakac, wiec ja z fotelika raus i do pokoju na dywan.
Biszkopt sliczniutki- wyjelam do wystygniecia.
Nastepnie nieszczesna masa z pianek marshmallows. Do garnka troszke wody i mieszajac rozpuscic pianki. Do rozpuszczonych pianek dodajemy cukier puder. Zagladam do szafki- brak cukru pudru. Kurde. Cukru zwyklego za to w nadmiarze...
Wygooglowalam sposoby na zrobienie domowymi sposobami cukru pudru ze zwyklego cukru- albo zmielic w maszynce do kawy (nie mam maszynki), rozsypac cukier i go rozwalkowac, lub blenderem zmielic. Wybralam ten ostatni sposob. Wsypalam cukier do miski, wzielam blender i... wszystko mi sie posypalo, cala kuchnia byla uslana cukrem :( No nic, dzielna matka sie nie poddaje, posprzatalam i ten cukier delikatnie jakos przemielilam, ale serdecznie odradzam ten sposob, bo cukier puder to to z tego mi nie wyszedl... Troszke drobniejszy cukier jedynie. No nic, dodalam to do pianek, zagniotlam przy coraz glosniejszej Mai, wyszlo troche chropowate. W miedzyczasie przekroilam biszkopt, nasaczylam kawa z wodka, przelozylam lejaca sie masa czekoladowa, i wylozylam na to wszystko rozwalkowana rozowa mase. Ozdobilam gotowymi myszkami i ulepionymi kulkami w ekspresowym tempie, bo slyszalam, ze Maja juz powoli chrypnie... Do lodowki. Koniec...

W smaku okazao sie interesujaco pyszne... Rozowa mase jednak sciagalam, nie smakowala mi, ale corce sie bardzo podobala (ma fiola na punkcie rozowego koloru). Naomi najbardziej smakowaly myszki, a najwieksza frajde miala w dmuchaniu swieczek- zrobila to az dwukrotnie ;)




Przy okazji odkrylam swietny nowy przepis na lody domowej roboty- dosc sporo zostalo mi plynnej masy czekoladowej (jajka, czekolada, kakao, wodka, ubita smietana), wiec wlalam to do plastikowego pojemniczka i zamrozilam. Dopiero po paru dniach sobie o tym przypomnialam, wyjelam, skosztowalam- lody kupne sie przy moim wynalazku chowaja!!!

Nastepny tort- w maju lub w lipcu- bedzie z masa budyniowa i bez tego rozowego...
Bo bedzie na pewno ;)

piątek, 2 marca 2012

Dzieć- mala jednostka spoleczna...

Ptaszki ptaszki slonce slonce wiosna wiosna... To juz chyba ta pora... Sliczny wiosenny dzien u nas- ja niestety uwieziona w domu z chora corka i spiaca corka :(

To jest okropne, jak czlowiek potrafi sie martwic o wlasne dziecko. Byle pierdulka- juz czlowiek siedzi i mysli... A moze do lekarza trzeba pojsc? A moze jednak nie bede szla? Nie bede panikowac z byle powodu. Ale jesli cos jej jest??? I tak w kolko...
Pierwszy kaszel- do lekarza. Z czasem czlowiek uodparnia sie na kaszelek, ale przychodzi- goraczka. Znow do lekarza, syropek, czopki, ulga, goraczki nie ma. Goraczka jest gorsza, wiec na nia sie nieuodporniamy. Nigdy.
Opuchlizna- co to? Do lekarza. Bol nozki??? Nie wiadomo, czy nie skrecona- do lekarza...
Wymioty- lekarz. Bol gardla- lekarz. Byle pierd- lekarz...

Gdy dzieci nie bylo- wyjscie z domu nie bylo problemem. Ubieralam buty i wypad. Teraz zalatwianie opiekunki, a to proszenie babci, by posiedziala z wnuczka... Lub tarmoszenie dzieci ze soba- czyt. udreka. Ubieranie co najmniej godzine przed- pampers, gdy dziecko male, rajtuzy, spodenki, mleczko przed wyjsciem by nie bylo awantur, sweterki, czapki, rekawice, kombinezon, troszke tego mniej gdy ciepla pora roku. Nastepnie drugie stoi obok, nie potrafi kozakow zapiac- wiec spocona schylasz sie, zapinasz te kozaki, pomagasz ubierac sweter, kurtke, czapke, szaik by bylo szybciej. Mlodsze w tym czasie daje koncert ryczen- jest mu goraco, wiec daje znaki do wyjscia. Sama nie masz czasu na porzadny makijaz, uczesanie, wiec ubierasz pierwsze lepsze jeansy, pierwsza lepsza bluzke, sciagasz w biegu kurtke z wieszaka, jeden but, drugi but, dziecko drugie zaczyna marudzic przy silnym akompaniamencie pierwszego... Nie perfumujesz sie, bo nie masz czasu, poprawiasz wlosy rekoma, bo nie masz czasu sie uczesac szczotka, torba, dziecko male na rece, wieksze za reke na spacerek, ktory musisz dosc szybko zakonczyc, bo okazuje sie, ze mlodsze zrobilo kupe w pampersa, a starsze bola nozki...
Ech...
Czasem sa chwile, gdy zapominasz, dlaczego chcialas miec dziecko... Ale to tylko czasem... Z reguly nie masz nawet czasu o tym pomyslec...

Ale gdy w koncu zbliza sie wieczor, mlodsze po mleczku zasypia w lozeczku. Starsze zasypia u siebie w pokoiku po wczesniejszej klotni o zjedzenie kolacji... I gdy siadasz zmeczona na fotel, bierzesz do reki ulubiona ksiazke lub wlaczasz ciekawy film, chwilke odpoczniesz... Idziesz z reguly zajrzec do spiacych juz dzieci... Jedna slodko spi ze smokiem rozowym w buzi. Druga przytula ulubionego, stachanego juz misia...

Dochodzisz do wniosku, ze nie ma ladniejszego, slodszego widoku...
I nie ma istot, ktore kochalabys bardziej...

piątek, 24 lutego 2012

Studnia zyczen...


Do dziela: dlugo szczesliwie zyc, by moje corki wyrosly na madre pannice, bym zestarzala sie u boku Tomka szczesliwie, miec pasje i spelnic to co kielkuje mi w glowie, miec wielu przyjaciol, chce juz lato!!!, by nikt nie chorowal z moich bliskich (i dalszych), by chodzil ten kto ma chodzic, napisac cos madrego ;),  byc rozumana, nie miec konfliktow...

Tego bym chciala...

środa, 22 lutego 2012

Justification...

Czas, by sie odezwac. Niestety bez polskich znakow- bo na laptopie ich nie mam.
U nas... wiosna chyba idzie ;) Hmmmm, uwielbiam! Coraz cieplej- ale nie rezygnujemy jeszcze z zimowych kurtek, o nie... Czuc jednak w powietrzu te innosc... I ptaszki rano cwierkaja, troszke glosniej niz w zimne zimowe poranki.
Swoja droga... Jest taki jeden dzien w roku, gdzie juz wiadomo, ze to definitywnie wiosna. Nie wiem, czy zauwazyliscie, ale dokladnie tego wlasnie dnia bomarduje nas ptasi spiew, cwirk, swiergot... Ptaszki sa wtedy tak glosne, i tak bardzo czuc ta roznice, ze to na pewno musi juz byc to. Zreszta niebawem sami uslyszycie. Juz niedlugo...
U nas troszke nowosci- maz ma nowa pasje. Kupil sobie motor. Kupil NAM kaski, kupil MI kurtke motorowa... I w dodatku mnie chyba tym zarazil. W zwiazku z tym, ze niebawem wybieram sie na prawo jazdy (na auto, jakby co) to dodatkowo zrobie sobie chyba teorie na motor :) A co!? Zawsze to bedzie jakis zaczatek czegos... Doszlam do wniosku, ze trzeba lamac ten wewnetrzny strach, co czasem w nas siedzi- bo to on nas bardzo ogranicza... A zycie jest niestety krotkie, czesto za krotkie, wiec trzeba korzystac ile sie da.
Wiec bede korzystac.
Ile sie da.
Nie poddam sie strachowi. I nie chodzi juz tylko o motor...
I to by bylo tyle na dzisiaj...

wtorek, 14 lutego 2012

Trochę o koniu...

Koń jest pięknym, dostojnym zwierzęciem. Kochamy konie, prezentujemy na wybiegach, urządzamy wyścigi, są trenowane, lamią nogi, poświęcają się dla nas, konie nawet tańczą w rytm muzyki. Są  piękne i mądre- dlatego nigdy nie zjem kiełbasy z konia... NIGDY.
Wczoraj teście przywieźli dla nas taka kiełbasę... Ok, niech wszyscy sobie ja jedzą, niech będzie najsmaczniejsza ze wszystkich kiełbas. Niech cały świat się zachwyca! Ja nie...
Małżonek za to biedulek- je taka kiełbasę, namawiał mnie bym chociaż spróbowała (jak ja nienawidzę gdy mnie ktoś do jedzenia czegoś zmusza!!!), z godzinę za mną chodził i dyskutował, ze nie mam racji. Ze skoro kiełbasa już jest kupiona to mój protest nie ma sensu. Rozumiem jego tok myślenia, lecz ja uważam- ze im więcej takich ludzi jak ja, tym mniej zabitych tych zwierząt. Nie przekona mnie nikt. Ze zwykłego szacunku do konia nie roszę jego mięsa! Tomek argumentował, ze nie uratuje już TEGO konia... On sam nie kupiłby takiej kiełbasy, tez lubi konie, ale skoro już została zakupiona??? Czemu nie...
Wiec pytam się:
- Czy zjadłbyś kiełbasę z psa? Bo została już kupiona...???
Nie, bo się by brzydził... Ok. Rozumiem. Wiec niech i ja zostanę zrozumiana...
I mąż bidulek- jak już pisałam, pochorował się pod wieczór ;) Nie, żebym miała z tego powodu satysfakcje, ale miałam jeszcze jeden dobry argument, by kiełbasy nie ruszać :) Reszta z lodówki została zamrożona i przy najbliższej okazji oddana teściom- niech sami sobie ja jedzą!
Jest wystarczająco wiele rodzajów mięs by zaspokoić ludzkie pragnienia, po co wymyślać więcej???

niedziela, 12 lutego 2012

Trochę polskości...

Przyjechał mąż marnotrawny :) Super!!! Oboje stęsknieni, że siedzieliśmy do 2 w nocy by nadrobić zaległości w gadce (i nie tylko:))...
I tak... Teraz mam w domu:
- polską kiełbasę krakowską, śląską, szynkową, jałowcową...
- kaszankę
- polskie makarony
- ptasie mleczko
- inne słodycze
Od mamy grzybki marynowane, grzybki z papryczką, dżem z jabłek, miód... Dziewczynki mają polskie bluzki i polskie czapki :)
Nawet polskie czasopisma Szanowny Mąż mi przywiózł sam od siebie- apropos wcześniejszego posta- chyba nie jest aż tak źle... Uradował mnie tym niezmiernie, i miłą niespodziankę mi tym sprawił :) Samo to, że pomyślał tylko o mnie... To się liczy.
Teraz w domku mamy tak POLSKO... Praktycznie jak w Polsce :)

sobota, 11 lutego 2012

Romantyzm "przed" i "po".

Jestem kobietą, więc zrozumiałe jest to że kocham kwiaty... Prezenty, niespodzianki, spontaniczne zaskoczenia... A tu co?
"Po".
Urodziny- mam w styczniu- szanowny mąż o nich zapomniał. Po dostaniu wielu SMS-ów nie kapnął się, że coś jest nie tak... Bo zwykle ich nie dostaję... Ok, wybaczyłam, nie... w sumie nie byłam nawet o to zła, śmiałam się z tego...
Następnie w lutym- nasza rocznica ślubu- szanowny małżonek znów zapomniał- zero kwiatów, zero romantyzmu- to ja pierwsza złożyłam mu życzenia... Ok, byłam wyrozumiała, nie byłam zła, zawiedziona, uśmiechałam się, bo to przecież nasza rocznica...
Teraz zbliżają się Walentynki- święto, którego nie lubię, bo... zwykle mąż o nim zapomina... Więc wolę nie obchodzić Walentynek, bo po co się rozczarowywać??? Potem Dzień Kobiet... itd...
Zaręczyny- tego mu chyba do końca życia nie zapomnę i będę mu to wypominać latami :) Wigilia, rodzina przy stole, on wziął zawiniątko z pierścionkiem i by było śmiesznie, przesuną mi je pod sam nos i powiedział "no to masz". Nosz kurde, liczyłam, że to inaczej zorganizuje... Śmiałam się razem z nim...

"Przed".
W dzień, w którym się ze mną pierwszy raz umówił przywiózł mi piękny bukiet białych kwiatów. Zabrał mnie na kolację, lody, kawę i wiszący most...
Następna randka- następny bukiet...
Zrobił mi niespodziankę i zabrał mnie do moich rodzinnych stron w najbardziej niespodziewanym momencie.
Często zaskakiwał mnie różnymi pomysłami, drobiazgami, nawet w walentynki kupił mi czekoladki (!!!).

My kobiety jesteśmy od dostawania kwiatów- obojętnie, czy jest okazja by je dać, czy nie. My chcemy prezenty, choćby drobnostka jakaś- a jak cieszy... Chcemy być rozpieszczane, zaskakiwane.
Nawet, gdy się śmiejemy z waszego zapominalstwa...

O ile bardziej byłybyśmy szczęśliwe gdybyście o nas ZAWSZE pamiętali...

piątek, 10 lutego 2012

Ostatni dzień "słomianego wdowieństwa"...

Dziś tak krótko rozmawiałam z moją mamą przez telefon. Jakoś weszłyśmy na temat przyjaźni, powiedziała mi, że ona nigdy nie wybrałaby takiego życia jak ja, że nawet nie mam gdzie na kawę pójść... Ja stwierdziłam, że wolę mieć fajnego męża i nie mieć przyjaciół, ona powiedziała, że bez przyjaciół nie potrafiłaby żyć.

I owszem- ona z moim ojcem nie żyją w miłości. Za to ma masę koleżanek z pracy, często się spotykają na kawkę, drinka, ploteczki, jak to baby... Ja natomiast bardzo kocham swojego męża, wiem, że to ten jedyny, i nawet w najgorszych kłótniach nie kwestionowałam tego- jestem po prostu szczęśliwa, dobraliśmy się, mamy podobne poglądy w wielu ważnych dla nas kwestiach. Jednak wybierając życie z nim praktycznie sama pozbawiłam się swoich przyjaciół- mam ich, ale w Polsce, więc na przysłowiową kawkę spotykamy się raz na rok, lub rzadziej.

Tutaj ciężko mi się z kimś zaprzyjaźnić, a na siłę nie potrafię- próbowałam z sąsiadką Polką, ale nam nie wychodzi... Za to moja bariera językowa nie pozwala mi się na kumplowanie z dziewczynami z towarzystwa Niemców jakich znamy- Tina jest w ciąży, oddawałam jej rzeczy po Majce- ale o dzieciach, ciąży i innych sprawach rozmawiał z nią Tomek, bo ja się chyba nigdy nie naucze niemieckiego...Mniejsza z tym, przywykłam...

Co jest dla ważniejsze w życiu??? Czy potrafiłybyście się obejść bez przyjaciół, jak ja??? Wyobraźcie sobie, że wasz mąż chce koniecznie wyjechać daleko od miejsca waszego zamieszkania, że jest to dla was lepsze, korzystniejsze, obojętnie z jakich powodów... Zrobiłybyście ten krok??? Nie wykluczając, że zaprzyjaźniłybyście się po paru miesiącach/latach z kimś "stamtąd"... Bo nie wykluczone, że ja będę miała do kogo wpadać na kawkę...

Na to pytanie odpowiedziałam na wstępie, ja wiem, co dla mnie ważniejsze, i nawiązując do tematu dzisiejszego posta- jutro wraca już mój mąż!!! Ależ się cieszę, parę dni rozłąki, a ja stęskniłam się jakby go rok nie było. Więcej nie zgadzam się na żadne osobne wyjazdy!!! Nawet w interesach, ja chce jeździć z Nim i już!!! Dzieci na szczęście nie sprawiają problemów w drodze, a Naomi kiedyś po przejechaniu całej drogi z W. do H. (700 km) nie chciała z auta wychodzić- bo ona chce do Polski!!!

Początek "Cosia" czas zacząć...

Jest po pierwszej w nocy, spać już mi się chce, ale chciałabym wypróbować jak to działa. Godzinę czasu ustawiałam bloga- mojego pierwszego w życiu :) Ciekawe, czy będę miała zapał, by w nim pisać, czy zostanie przeze mnie zapomniany???
Mąż jest w Polsce, a dokładnie siedzi teraz skubaniec u Państwa W. i się dobrze bawi... A ja? Ja sama w domku z naszymi dziewczynkami (obie śpią w sypialni ze mną). Jakoś odwykłam od samotności, to już półtora roku jak mam męża na co dzień w domku. Dziko mi, cicho... Nikt nie prosi o "przyprawienie" herbatki (bo podobno ja robię najlepszą). Normalnie nie przypuszczałam, że zatęsknię za tym :)
Dziś dzień był wyjątkowo nudny. Naomi kaszle, więc siedzimy cały czas w domku. Maja grzeczna, jak to Maja- uśmiecha się całymi dniami. Nauczyła się nowych słów- A-KHA! I powtarza to w kółko... Koty? Właśnie śpią- Jerry na sofie, a Linda- o zgrozo- w maxi cosi Majki... Muszę ją wygonić!
a Tymczasem idę sobie spać. Do juterka...