poniedziałek, 26 listopada 2012

Poniedzialek.

Pada. Mokro i szaro. A przed 8 rano jeszcze slonko wschodzace razilo mnie w oczy gdy wracalam z Maja z przedszkola po odprowadzeniu Naomi.

Swieta sie juz zblizaja. Czuje je kazdym porem swojego ciala!!! Pojawiaja sie choinki na wystawach. Przyozdobili centrum miasta. Niedlugo moje ukochane Weihnachtsmarkt-y (spolszczylam deczko, sorry ;)). Weihnachtsmarkt to taki swiateczny jarmark bozonaredzeniowy. Jarmark- wiec sa stragany- do wyboru- z piwem, grzanym winem, mieskiem, pieczarkami, ozdobami swiatecznymi, wyrobami recznymi... Atrakcje dla dzieci i dla doroslych. Juz mi sie chce wyrwac i pochodzic po takim czyms.

Powoli tez ustalamy prezenty swiateczne. Jako takie pomysly mam, dla brata, taty, dla mamy pomyslow brak... Cos wynajde na pewno. Z mezem zapewne kupimy sobie cos na spolke. Dla dzieciakow na razie nie myslalam.

Musze zmykac bo mlodsza sie obudzila. Obiadek musze jej dac. Nauczyla sie nowego slowa- luluta- i mowi to wkolko. Znaczenie tego slowa jest rozne, w zaleznosci co palcem pokazuje, a wiec moze to byc ksiazka, mis, lala, talerzyk lub kazda inna dowolna rzecz. Lub prawie kazda, bo kotek to na przyklad Kooooteeee (piszczacym, zachwyconym glosem), mama to mama a tata to tata :)

Naomi ma Wielka Faze na Wszystko Co Rozowe lub Co Koniowate. A najlepiej gdy jest to rozowy kon. Dostala takiego od babci, sa nierozlaczni. Staram sie jej jakos wyperswadowac jej ten rozowy kolor- bo na sam jego widok mnie strzyka... Sugeruje inne gdy sa do wyboru, zielone, zolte, marnie mi to wychodzi...

Maz niebawem z pracy wroci.
Posiedzimy sobie w domku.

Ide dziecko nakarmic.

poniedziałek, 12 listopada 2012

Co u nas?

Wiec jest tak...

Naomi- chora juz drugi tydzien. Siedzimy w domu uziemione. Kaszle i ma katar, inhaluje ja tylko, lekarz nawet nic jej specjalnie nie przepisal, zalecil inhalacje.

Maja- tez chora. Konczy wlasnie antybiotyk, przestaje juz kaszlec, a kaszlala strasznie. Obylo sie bez goraczki, tylko katarek miala dodatkowo. Biega, bryka, lobuzuje...

Szanowny Malzonek- pracuje, nic nowego. Wstaje w nocy, wraca w obiad, siedzi reszte dnia na kauczy i przeglada lapka...

Kot- spi gdzie popadnie (doslownie) chowajac sie przed dziecmi...

Ja- uziemiona w domu, przez chore dzieci. Juz nie moge sie doczekac dzisiejszego grabienia lisci, zawsze to jakas rozrywka ;)

Klon- poddal sie prawie doszczetnie. Przez kilka dni byl caly zolty, silnie, razaco, pieknie sie prezentowal gdy slonce na niego zaswiecilo. Wczoraj zaczal bardzo silnie gubic liscie, dzis ma zaledwie tylko ich kilka. Najwytrzymalsze drzewo na naszej ulicy, wszystkie juz lyse.

Czas leci nieublaganie.

Coraz blizej swieta, coraz blizej swieta...

Jak bylismy w Polsce latem- dostalam od babci kwiatka, takiego doniczkowego. Teraz z niego jednego zrobily mi sie cztery. Moglabym nawet wiecej porozsadzac, ale doniczek ladnych mi brak. Babcia wiedziala co robi- teraz patrzac na kwiatki mysle o niej ;) A ze kwiatki mam stale pod nosem- czyli w kuchni, w stolowym i w pokoiku Naomi, to mysle o niej codziennie :)

Po za tym u nas nic nowego...