środa, 12 października 2016

Matka...

Jaką matką się jest, gdy wtrąca się między dwoje pokloconych dzieci, obiera stronę jednego z nich, tak naprawdę nie wytlumaczajac dlaczego??? Obraża się na to jedno dziecko, traktuje je chłodno, a gdy ono tłumaczy swój punkt widzenia, odpowiada się tylko, że zrobiło krzywdę temu drugiemu... A dlaczego... Bo wierzy się tylko temu drugiemu, bo jest się z nim ciągle blisko, bo jest młodsze, kochansze, mniej samodzielne... To co mówi starsze, to nie ważne, nie słyszy tego, nie analizuje... Jest się totalne ślepą na chęć niesienia pomocy młodszemu przez te gorsze dziecko... Bo te starsze pewnego czasu zrobiloby wszystko dla młodszego...
Nie widzi, że młodsze jest sprytne, leniwe, i ma na wszystko wyjebane.

Jak matka może wierzyć tylko jednemu?

I to tak ciągle, i ciągle i wciąż...

A jak się obraża to już na całego. Nie trafiają do niej żadne argumenty. Nie ugnie się nigdy, taki typ. Nie wyciągnie nigdy pierwsza ręki, nawet do własnego dziecka. Woli o nim zapomnieć, wymazać z pamięci niż przyznać się do błędu. Od czasu do czasu tak na pokaz przypomni sobie o nim. Na urodziny, imieniny, od święta... Ale będzie to pamięć z dołożeniem chociaż malutkiego paluszka w dupcie. Życzenia z podtekstem, prezent by przypomnieć o sobie... Bo przecież ona nie winna. To jak zwykle inni są winni... Tylko że gdy ono było winne, przyznawało się do tego, przepraszało i wyciągało rękę pierwsze. A ona, matka,  jest zawsze niewinna.

Bo to normalne, że w konfliktach między dziećmi obiera się stronę jednego i zamiast je pogodzić jakoś, tym czynem jeszcze bardziej się rozdziela... Dwoje przeciwko jednemu. I to w dodatku gdy te jedno jest naprawdę zaskoczone takim postępowaniem, bo chciało szczerze pomóc... Nic więcej...

Dopisze tylko tyle, że tym razem pierwsza ręki nie wystawię. Bo nie czuję się winną. Okaże się jak bardzo im na mnie zależy... Coś czuję, że wcale...

niedziela, 9 października 2016

Rok później...

Lub prawie rok. Bo toż już przecie październik...

Byliśmy w tym roku w Polsce siedem razy. Nad morzem, w Poznaniu, i w uroczym miejscu nad jeziorem... Umocnilam więzi z ludźmi nam bliskimi, z tymi co byli kiedyś bliscy kontaktu nadal brak. Myślę, że to się nie zmieni, a wszystkiemu winna duma, honor, upartość i brak chęci zrozumienia... Po roku boli tak samo jak na początku. Szkoda...

Wynalezlismy sobie świetną miejscówkę, drewniany domek, jezioro, las, brak ludzi, spartańskie warunki, dzieci biegają do nocy, grzyby, ryby, wszystko ci nam potrzebne do szczęścia.... Będziemy jeździć tam tak często jak tylko się da.