piątek, 24 lutego 2012

Studnia zyczen...


Do dziela: dlugo szczesliwie zyc, by moje corki wyrosly na madre pannice, bym zestarzala sie u boku Tomka szczesliwie, miec pasje i spelnic to co kielkuje mi w glowie, miec wielu przyjaciol, chce juz lato!!!, by nikt nie chorowal z moich bliskich (i dalszych), by chodzil ten kto ma chodzic, napisac cos madrego ;),  byc rozumana, nie miec konfliktow...

Tego bym chciala...

środa, 22 lutego 2012

Justification...

Czas, by sie odezwac. Niestety bez polskich znakow- bo na laptopie ich nie mam.
U nas... wiosna chyba idzie ;) Hmmmm, uwielbiam! Coraz cieplej- ale nie rezygnujemy jeszcze z zimowych kurtek, o nie... Czuc jednak w powietrzu te innosc... I ptaszki rano cwierkaja, troszke glosniej niz w zimne zimowe poranki.
Swoja droga... Jest taki jeden dzien w roku, gdzie juz wiadomo, ze to definitywnie wiosna. Nie wiem, czy zauwazyliscie, ale dokladnie tego wlasnie dnia bomarduje nas ptasi spiew, cwirk, swiergot... Ptaszki sa wtedy tak glosne, i tak bardzo czuc ta roznice, ze to na pewno musi juz byc to. Zreszta niebawem sami uslyszycie. Juz niedlugo...
U nas troszke nowosci- maz ma nowa pasje. Kupil sobie motor. Kupil NAM kaski, kupil MI kurtke motorowa... I w dodatku mnie chyba tym zarazil. W zwiazku z tym, ze niebawem wybieram sie na prawo jazdy (na auto, jakby co) to dodatkowo zrobie sobie chyba teorie na motor :) A co!? Zawsze to bedzie jakis zaczatek czegos... Doszlam do wniosku, ze trzeba lamac ten wewnetrzny strach, co czasem w nas siedzi- bo to on nas bardzo ogranicza... A zycie jest niestety krotkie, czesto za krotkie, wiec trzeba korzystac ile sie da.
Wiec bede korzystac.
Ile sie da.
Nie poddam sie strachowi. I nie chodzi juz tylko o motor...
I to by bylo tyle na dzisiaj...

wtorek, 14 lutego 2012

Trochę o koniu...

Koń jest pięknym, dostojnym zwierzęciem. Kochamy konie, prezentujemy na wybiegach, urządzamy wyścigi, są trenowane, lamią nogi, poświęcają się dla nas, konie nawet tańczą w rytm muzyki. Są  piękne i mądre- dlatego nigdy nie zjem kiełbasy z konia... NIGDY.
Wczoraj teście przywieźli dla nas taka kiełbasę... Ok, niech wszyscy sobie ja jedzą, niech będzie najsmaczniejsza ze wszystkich kiełbas. Niech cały świat się zachwyca! Ja nie...
Małżonek za to biedulek- je taka kiełbasę, namawiał mnie bym chociaż spróbowała (jak ja nienawidzę gdy mnie ktoś do jedzenia czegoś zmusza!!!), z godzinę za mną chodził i dyskutował, ze nie mam racji. Ze skoro kiełbasa już jest kupiona to mój protest nie ma sensu. Rozumiem jego tok myślenia, lecz ja uważam- ze im więcej takich ludzi jak ja, tym mniej zabitych tych zwierząt. Nie przekona mnie nikt. Ze zwykłego szacunku do konia nie roszę jego mięsa! Tomek argumentował, ze nie uratuje już TEGO konia... On sam nie kupiłby takiej kiełbasy, tez lubi konie, ale skoro już została zakupiona??? Czemu nie...
Wiec pytam się:
- Czy zjadłbyś kiełbasę z psa? Bo została już kupiona...???
Nie, bo się by brzydził... Ok. Rozumiem. Wiec niech i ja zostanę zrozumiana...
I mąż bidulek- jak już pisałam, pochorował się pod wieczór ;) Nie, żebym miała z tego powodu satysfakcje, ale miałam jeszcze jeden dobry argument, by kiełbasy nie ruszać :) Reszta z lodówki została zamrożona i przy najbliższej okazji oddana teściom- niech sami sobie ja jedzą!
Jest wystarczająco wiele rodzajów mięs by zaspokoić ludzkie pragnienia, po co wymyślać więcej???

niedziela, 12 lutego 2012

Trochę polskości...

Przyjechał mąż marnotrawny :) Super!!! Oboje stęsknieni, że siedzieliśmy do 2 w nocy by nadrobić zaległości w gadce (i nie tylko:))...
I tak... Teraz mam w domu:
- polską kiełbasę krakowską, śląską, szynkową, jałowcową...
- kaszankę
- polskie makarony
- ptasie mleczko
- inne słodycze
Od mamy grzybki marynowane, grzybki z papryczką, dżem z jabłek, miód... Dziewczynki mają polskie bluzki i polskie czapki :)
Nawet polskie czasopisma Szanowny Mąż mi przywiózł sam od siebie- apropos wcześniejszego posta- chyba nie jest aż tak źle... Uradował mnie tym niezmiernie, i miłą niespodziankę mi tym sprawił :) Samo to, że pomyślał tylko o mnie... To się liczy.
Teraz w domku mamy tak POLSKO... Praktycznie jak w Polsce :)

sobota, 11 lutego 2012

Romantyzm "przed" i "po".

Jestem kobietą, więc zrozumiałe jest to że kocham kwiaty... Prezenty, niespodzianki, spontaniczne zaskoczenia... A tu co?
"Po".
Urodziny- mam w styczniu- szanowny mąż o nich zapomniał. Po dostaniu wielu SMS-ów nie kapnął się, że coś jest nie tak... Bo zwykle ich nie dostaję... Ok, wybaczyłam, nie... w sumie nie byłam nawet o to zła, śmiałam się z tego...
Następnie w lutym- nasza rocznica ślubu- szanowny małżonek znów zapomniał- zero kwiatów, zero romantyzmu- to ja pierwsza złożyłam mu życzenia... Ok, byłam wyrozumiała, nie byłam zła, zawiedziona, uśmiechałam się, bo to przecież nasza rocznica...
Teraz zbliżają się Walentynki- święto, którego nie lubię, bo... zwykle mąż o nim zapomina... Więc wolę nie obchodzić Walentynek, bo po co się rozczarowywać??? Potem Dzień Kobiet... itd...
Zaręczyny- tego mu chyba do końca życia nie zapomnę i będę mu to wypominać latami :) Wigilia, rodzina przy stole, on wziął zawiniątko z pierścionkiem i by było śmiesznie, przesuną mi je pod sam nos i powiedział "no to masz". Nosz kurde, liczyłam, że to inaczej zorganizuje... Śmiałam się razem z nim...

"Przed".
W dzień, w którym się ze mną pierwszy raz umówił przywiózł mi piękny bukiet białych kwiatów. Zabrał mnie na kolację, lody, kawę i wiszący most...
Następna randka- następny bukiet...
Zrobił mi niespodziankę i zabrał mnie do moich rodzinnych stron w najbardziej niespodziewanym momencie.
Często zaskakiwał mnie różnymi pomysłami, drobiazgami, nawet w walentynki kupił mi czekoladki (!!!).

My kobiety jesteśmy od dostawania kwiatów- obojętnie, czy jest okazja by je dać, czy nie. My chcemy prezenty, choćby drobnostka jakaś- a jak cieszy... Chcemy być rozpieszczane, zaskakiwane.
Nawet, gdy się śmiejemy z waszego zapominalstwa...

O ile bardziej byłybyśmy szczęśliwe gdybyście o nas ZAWSZE pamiętali...

piątek, 10 lutego 2012

Ostatni dzień "słomianego wdowieństwa"...

Dziś tak krótko rozmawiałam z moją mamą przez telefon. Jakoś weszłyśmy na temat przyjaźni, powiedziała mi, że ona nigdy nie wybrałaby takiego życia jak ja, że nawet nie mam gdzie na kawę pójść... Ja stwierdziłam, że wolę mieć fajnego męża i nie mieć przyjaciół, ona powiedziała, że bez przyjaciół nie potrafiłaby żyć.

I owszem- ona z moim ojcem nie żyją w miłości. Za to ma masę koleżanek z pracy, często się spotykają na kawkę, drinka, ploteczki, jak to baby... Ja natomiast bardzo kocham swojego męża, wiem, że to ten jedyny, i nawet w najgorszych kłótniach nie kwestionowałam tego- jestem po prostu szczęśliwa, dobraliśmy się, mamy podobne poglądy w wielu ważnych dla nas kwestiach. Jednak wybierając życie z nim praktycznie sama pozbawiłam się swoich przyjaciół- mam ich, ale w Polsce, więc na przysłowiową kawkę spotykamy się raz na rok, lub rzadziej.

Tutaj ciężko mi się z kimś zaprzyjaźnić, a na siłę nie potrafię- próbowałam z sąsiadką Polką, ale nam nie wychodzi... Za to moja bariera językowa nie pozwala mi się na kumplowanie z dziewczynami z towarzystwa Niemców jakich znamy- Tina jest w ciąży, oddawałam jej rzeczy po Majce- ale o dzieciach, ciąży i innych sprawach rozmawiał z nią Tomek, bo ja się chyba nigdy nie naucze niemieckiego...Mniejsza z tym, przywykłam...

Co jest dla ważniejsze w życiu??? Czy potrafiłybyście się obejść bez przyjaciół, jak ja??? Wyobraźcie sobie, że wasz mąż chce koniecznie wyjechać daleko od miejsca waszego zamieszkania, że jest to dla was lepsze, korzystniejsze, obojętnie z jakich powodów... Zrobiłybyście ten krok??? Nie wykluczając, że zaprzyjaźniłybyście się po paru miesiącach/latach z kimś "stamtąd"... Bo nie wykluczone, że ja będę miała do kogo wpadać na kawkę...

Na to pytanie odpowiedziałam na wstępie, ja wiem, co dla mnie ważniejsze, i nawiązując do tematu dzisiejszego posta- jutro wraca już mój mąż!!! Ależ się cieszę, parę dni rozłąki, a ja stęskniłam się jakby go rok nie było. Więcej nie zgadzam się na żadne osobne wyjazdy!!! Nawet w interesach, ja chce jeździć z Nim i już!!! Dzieci na szczęście nie sprawiają problemów w drodze, a Naomi kiedyś po przejechaniu całej drogi z W. do H. (700 km) nie chciała z auta wychodzić- bo ona chce do Polski!!!

Początek "Cosia" czas zacząć...

Jest po pierwszej w nocy, spać już mi się chce, ale chciałabym wypróbować jak to działa. Godzinę czasu ustawiałam bloga- mojego pierwszego w życiu :) Ciekawe, czy będę miała zapał, by w nim pisać, czy zostanie przeze mnie zapomniany???
Mąż jest w Polsce, a dokładnie siedzi teraz skubaniec u Państwa W. i się dobrze bawi... A ja? Ja sama w domku z naszymi dziewczynkami (obie śpią w sypialni ze mną). Jakoś odwykłam od samotności, to już półtora roku jak mam męża na co dzień w domku. Dziko mi, cicho... Nikt nie prosi o "przyprawienie" herbatki (bo podobno ja robię najlepszą). Normalnie nie przypuszczałam, że zatęsknię za tym :)
Dziś dzień był wyjątkowo nudny. Naomi kaszle, więc siedzimy cały czas w domku. Maja grzeczna, jak to Maja- uśmiecha się całymi dniami. Nauczyła się nowych słów- A-KHA! I powtarza to w kółko... Koty? Właśnie śpią- Jerry na sofie, a Linda- o zgrozo- w maxi cosi Majki... Muszę ją wygonić!
a Tymczasem idę sobie spać. Do juterka...