Pierw pojechalismy do sklepu dla motocyklistow, S. kupil sobie kombinezon, rekawice, buty, namiot... Spakowalismy sie i pojechalismy 80 km motorami nad jezioro. Bylismy za pozno- kemping, ktory zamowilismy juz byl zamkniety, na szczescie byl obok kemping otwarty- darmowy, na ktorym znalezlismy miejsca i sie rozpakowalismy. Chlopaki rozlozyli namioty i pojechali po piwo. W miedzyczasie my z E. zalatwilysmy darmowe piwa od chlopaka- Hans Christian, na kampingu, ktory juz byl tak pijany, ze dawal nam wszystko. Dostalysmy caly chleb, grilla, wegiel, krzeselko... Nawet poduszke od Polakow, ktorzy tez tam byli




W namiotach procz spiwora-my, i kocyka- S. i E.- nie mielismy nic!!! Twardo bylo jak nigdy, czulam sie jykbym spala na kamieniu. Na szczescie mialam na sobie kombinezon, ktorego nie sciagalam z siebie, pomimo ubran na zmiane, w nocy bylo zimno, a ja tego wcale nie czulam. za to E. i S. zmarzli niesamowicie...
Obudzilismy sie o 6 z Tomkiem, poszlismy na siku, a Hans Christian juz przed swoim namiotem na lezaku pil piwo!!! Masakra. W sumie wstalismy po 9, pokropilo troche, spakowalismy sie, stanelismy w knajpie na jajecznice i kawe i pojechalismy do domu. W domu S. motor sie troche spsul- chlopaki do 22 w garazu go napawiali, ale dali rade i po 22 pojechali juz do domu (150 km). Po drodze mieli problemy, S. musial kupowac narzedzia i naprawiac znowu lancuch, ktory mu sie luzowal wciaz, i na 3 okolo byli w domach.
To byl weekend!!!
Bede latami wspominala ten wypad. Nasmialam sie co niemiara, poznalam fantastyczna dziewczyne, nazbieralam mocnych wrazen a przede wszystkim podladowalam akumulatory!!!